Noc z 10 na 11 listopada , mała cukiernia na poznańskim Grunwaldzie. Cukiernicy przychodzą na nockę do pracy by w imieniny Marcina napiec rogali. Nie są to zwyczajne rogale , są to rogale Święto Marcińskie z białym makiem wypieka się je tylko w Poznaniu i okolicach , jest to produkt regionalny.
Legenda mówi , że dawno dawno temu rycerz Św. Marcin jechał na swym białym koniu i jego koń zgubił podkowę , znalazł ją cukiernik i na piekł rogali w kształcie podkowy. Rogale rozdał biednym.
Od tamtej pory cukiernicy w Poznaniu w imieniny Marcina swojego patrona pieką rogale z białym makiem.
Piękna legenda prawda?
Tak się składa , że uczyłem się kiedyś zawodu w tej cukierni którą teraz widzicie na zdjęciach. Jestem cukiernikiem , ale nie pracuje w zawodzie. Postanowiłem odwiedzić z aparatem miejsce w którym pracowałem przez trzy lata jako uczeń. Wspomnienia odżyły gdy tylko przekroczyłem próg pracowni , ten znajomy miły zapach którego się nie zapomina , nic się nie zmieniło te same maszyny , te same płytki na podłodze. Tylko ludzi mało , gdy ja pracowałem było nas pięciu , teraz jest dwóch cukierników: Maciej i Krzysztof. Macieja znam jeszcze z dawnych czasów , wyuczył się w tej cukierni i pracuje w niej od dwudziestu pięciu lat. Tylko on się ostał z dawnej ekipy.
Przebrany w białe robocze rzeczy robię zdjęcia , co jakiś czas odkładam aparat by pomóc przy produkcji rogali. O trzeciej w nocy przychodzi Wojtek , syn właścicielki zakładu , ma 16 lat pomaga przy produkcji , smaruje pomadą wypieczone rogale. Gdy ja zaczynałem miałem też tyle lat i też smarowałem pomadą i czyściłem blachy. Byłem młody jeszcze nie wiedziałem co chcę robić w życiu , nauka w szkole nie specjalnie mi szła więc wybrałem szkołę zawodową , chciałem zarabiać pieniądze i być nie zależny. Właścicielka zakładu ostrzegała mnie że to trudny i ciężki zawód , że pracuje się w niedziele i chodzi na nocki. Nie chciałem tego słuchać. Z początku mi się podobało potem przestałem to lubić , przerażała mnie myśl że będę tak pracował całe życie. Odszedłem gdy skończyłem naukę , podobnie było z moimi kolegami ze szkoły zawodowej , tylko garstka ludzi z klasy pracuje w zawodzie. Brakuje rzemieślników , brakuje rąk do pracy.
Zwijamy rogale , ja nakładam nadzienie , Maciej zwija i układa na blachach , Krzysztof odpieka. Wspominamy jak było kiedyś , opowiadamy historie z życia i żartujemy. Dochodzi ósma rano , przychodzi sprzedawczyni i zaczyna wynosić blachy z rogalami na sklep. O dziesiątej rano mamy wypieczone 1400 rogali. Pani Ania właścicielka zakładu rzuca hasło stop , tyle starczy , mówi że słaby ruch na sklepie , żeby więcej nie piec bo nie sprzeda. Robię jeszcze ostatnie zdjęcia , ustawiam Krzysztofa z blachą rogali i robię kilka ujęć prosząc o uśmiech. Przebieram się , żegnam z wszystkimi i wychodzę przez sklep w którym ustawiła się kolejka. Pani Ania i sprzedawczyni uwijają się jak w ukropie. Dostaję paczkę z rogalami na drogę.
Kto wie może jeszcze kiedyś będę cukiernikiem , nigdy nic nie wiadomo przecież życie jest jak pudełko czekoladek , nigdy nie wiesz na co trafisz.